Oto fragment tego artykułu (Listy z Kalifornii, Gazeta Polska, 1877, nr 32):
Gazety nowojorskie doniosły o śmierci ziomka naszego, Siellawy, niegdyś obywatela guberni witebskiej. Poznałem go osobiście w czasie pobytu w Nowym Jorku, przeto mogę udzielić kilku szczegółów z jego życia i jeden psychologiczny. Świętej pamięci Siellawa (nie wiem, jakie miał imię chrzestne) był to człowiek wysoko ukształcony, prawy i szlachetny. Miał wszakże jedną dziwną monomanię: wszędzie, gdziekolwiek przebywał, zdawało mu się, że go szpieguje, ściga i prześladuje jeden z rządów europejskich. Stąd też nigdzie nie mógł zagrzać na długo miejsca, a nawet z nikim utrzymywać trwałych stosunków przyjaznych. Zdarzało się często, że po kilka miesięcy nie pokazywał się żadnemu z ziomków i zwykle nie wiedziano, gdzie mieszka. Gnany myślą, że go ścigają i prześladują, po opuszczeniu Europy (zdaje się w r. 1848) zwiedził Przylądek Dobrej Nadziei, Madagaskar, Australię, Amerykę Południową, Środkową i nareszcie Stany Zjednoczone.
Powiadał mi nieraz, że za najszczęśliwsze chwile swojego życia uważa te parę lat, które przebył na międzymorzu Panama, spełniając obowiązek strażnika latarni morskiej przed portem Colon-Aspinwall. Obowiązkiem jego było o każdej szóstej godzinie zapalać lub gasić latarnię. Mieszkał o 10 mil od brzegu, sam jeden wśród morza na samotnej skale, której przez 26 miesięcy nie opuszczał. Co dwa tygodnie przywożono mu żywność (niekiedy żywe ptactwo lub barana, gdyż w tym klimacie mięso świeże pół dnia nie da się przechować). Raz mu przysłano pakę z gazetami i książkami polskimi – i to go wygnało z samotnego raju, w którym żył najszczęśliwszy, bez Ewy i węża, jak się sam wyrażał. W liczbie przysłanych książek była powieść Zygmunta Kaczkowskiego ''Murdelio''. Otóż w pewien mglisty dzień Siellawa tak się zaczytał przy lampie w owej powieści, że wiecznym prawem zapomniał zapalić lampę latarnianą. To zmyliło z drogi jakiś okręt i o mało nie stało się powodem rozbicia. Zaskarżono strażnika i Siellawa stracił miejsce. Odtąd znienawidził książki, a każdego, którego podejrzewał o złe względem siebie zamiary, nazywał ''Murdelio''. Przysłanie zaś książek przypisywał intrydze caratu.
W Nowym Jorku pracował po aptekach. Cierpiąc bezsenność, używał morfiny czy innego jakiegoś niebezpiecznego lekarstwa i tym się podobno otruł. Dopiero w kilka dni po jego śmierci ziomkowie dowiedzieli się o tym i pospieszyli pochować.
Wyjaśnienie: ziomek (ziomkowie w l. mn.) to oczywiście rodak, ktoś pochodzący z tej samej ziemi;
Podobieństwa między Siellawą (postacią autentyczną) a Skawińskim (postacią fikcyjną):
narodowość: Polacy,
emigranci polityczni,
obaj wierzyli, że ich życiem kierowała jakaś potężna siła (Siellawa – rząd jednego z państw europejskich, Skawiński – „mściwa ręka”),
obaj byli ludźmi uczciwymi i szlachetnymi,
tułali się po świecie,
ukojenie znaleźli, wykonując obowiązki latarnika niedaleko Panamy (Siellawa w Colon-Aspinwall, Skawiński w Aspinwall),
otrzymali paczkę z polskimi książkami,
zaczytali się w polskiej książce i nie dopełnili obowiązku (zapalenie latarni),
stracili posadę (która dawała spokój i wytchnienie od tułaczki).